Choroba otworzyła mi oczy

Choroba otworzyła mi oczy


Chciałabym się z Wami podzielić czymś ważnym, do czego doszłam tak na prawdę kilka tygodni temu. Jeśli mam być szczera, to ten rok jest dla mnie bardzo odkrywczym rokiem. Odkrywczym pod względem poznawania samej siebie, rozumienia swoich potrzeb i wyznaczania swoich granic.

Poniekąd przyczyniła się do tego choroba w lutym i spędzenie całego miesiąca w domu na L4. Mam wrażenie, że właśnie od tego momentu, coś zaczęło mi się zmieniać i tak oto, nie opowiadając o tym, co działo się w międzyczasie, doszłam do bardzo ciekawego wniosku.

Kiedy tak myślałam o tym jak wygląda moje życie, czy jestem zadowolona z pracy, z życia prywatnego, osób które mnie otaczają, nagle... zadałam sobie jedno, banalne pytanie:

Co chciałabyś robić w przyszłości?

Myślałam o tym, jak spędzam swój wolny czas. Czy jestem zadowolona z tego co robię, a może wykonuję coś na siłę? Ile czasu poświęcam na coś, z czego nie będę miała korzyści w przyszłości? Czy znajduję czas na to, co może mi się przydać, ale zamiast się na tym skupić robię coś totalnie innego?

Okazało się, że odpowiedź mam dosłownie przed sobą. Stoi na półce, kurzy się, terminy gonią, a ja albo nie zrobiłam zdjęcia, albo nie przysiadłam nad tekstem. Tak, dobrze myślicie... Okazało się, że blokują mnie książki.

Dlaczego zadałam sobie takie pytanie? 

To była sobota. Dzień, w którym POWINNAM opublikować recenzję, wrzucić o niej informacje na Instagramie, Facebooku, Discordzie, Lubimy Czytać, Good Reads i Bóg jeden wie gdzie jeszcze. Dzień, w którym mentalnie odpoczywam od pracy i mentalnie jestem przeorana przez przymus wrzucenia recenzji na bloga.

Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy po raz kolejny chciałam przysiąść do angielskiego, ale musiałam skupić się na blogu, recenzji, książkach i wszystkim tym, co powinno sprawiać mi przyjemność, a od jakiegoś czasu stało się przymusem i przykrym obowiązkiem.

Zrozumiałam, że na recenzowaniu książek to ja nie zarobię. Nie stanę się drugą Panną Sasną, czy następczynią Wielkiego Buka, a czas, który poświęcam na przeczytanie książki, jej recenzje, wrzucenie posta tu i tam mogłabym przeznaczyć na naukę angielskiego.

Za każdym razem, gdy robiłam sobie listę rzeczy do wykonania, wpisywałam sobie czytanie książki przez godzinę i naukę angielskiego przez trzydzieści minut. Na samą górę listy wrzucałam pisanie recenzji, a na sam dół bycie aktywną osobą na Discordzie u Negaoryx.

Gdy odpowiedziałam sobie na wyżej zadane pytanie, co chciałabym robić w przyszłości, okazało się, że nie ma tam miejsca na książki. Mam wrażenie, że zmieniły się moje priorytety. Moją odpowiedzią wcale nie było recenzowanie książek i ich czytanie, co zawsze stawiałam na pierwszym miejscu na swojej liście "Must have". Moją odpowiedzią było - mieć coś swojego, może związanego z językiem angielskim, jakaś "czysta" praca, biurowa, od poniedziałku do piątku, może dorabianie jako streamerka na Twitchu, ale na 100% nie recenzentka książek.


Ta odpowiedź uświadomiła mi, że chyba skończyły się czasy, kiedy przejmowałam się czy przeczytam coś na czas, czy nie. Wydawnictwa zgłaszają się do mnie coraz rzadziej, w tym roku ze wszystkim jestem na czas, co napawa mnie w pewien sposób dumą, jednak nie czuję parcia, by czytać coś na siłę, bo wydawnictwo przesłało mi książkę. Oczywiście mają one pierwszeństwo i staram się, by były czytane na czas, jednak jeśli się spóźnię, nie biczuje się i nie mam sobie tego za złe. 

Po prostu miałam gorszy tydzień w pracy, złe samopoczucie, brak pomysłu na recenzję, albo najzwyczajniej w świecie nie miałam ochoty spędzać pół dnia przed monitorem, widząc, że za oknem świeci słońce, a ja mam do pracy na 14:00, czyli i tak cały dzień w dupie.

Zrozumiałam, że ostatnie lata czytałam książki bo musiałam i z przyjemności zamieniło się to w przymus. Czułam presję na sobie, by czytać jak najwięcej, jak najszybciej i brać wszystko co wydawnictwa chcą mi zaoferować. Doszło do mnie, że chciałabym, aby czytanie książek sprawiało mi przyjemność i było moim hobby a nie przykrym obowiązkiem, dlatego, jeśli teraz na moim polskim blogu nie będzie recenzji w sobotę, jak zwykle, to znaczy, że:

- nie przeczytałam książki

- nie chciało mi się zrobić zdjęcia do recenzji

- nie napisałam recenzji

Nie kończę swojej przygody z recenzowaniem książek. Sprowadzam ją jedynie do poziomu przyjemności, a nie obowiązku. Kolejny raz zdjęłam z siebie ciężar przymusu, który sama na siebie nałożyłam. Czuję się lżejsza, spokojniejsza...

 czuję się wolna.

Podobają mi się te zmiany. Cieszę się, że nadszedł taki moment w moim życiu, gdy sobie uświadomiłam pewne rzeczy. 

Oczywiście dalej jestem otwarta na współpracę z wydawnictwami. Niczego nie anulowałam, do nikogo nie pisałam, że rezygnuję, ja cały czas tu jestem. Po prostu postanowiłam nie wywierać na samej sobie presji, że coś muszę. Czytanie książek sprawiało mi przyjemność i było dla mnie relaksem w wolne dni. Chciałabym, aby to uczucie wróciło. Bym nie czuła na sobie gorącego oddechu wydawnictwa, które jedynie czeka aż coś w końcu wrzucę. To nie na tym miała polegać "ta zabawa".

Jest jeszcze wiele rzeczy, nad którymi chciałabym popracować, które chciałabym w sobie zmienić i wierzę, że powoli osiągnę swój cel. To zabawne, że choroba otworzyła mi oczy. Musiałam zachorować i pójść na pierwsze od dziewięciu lat L4, by zacząć dostrzegać swoje potrzeby i granice, które pozwalałam wiele razy przekraczać, co wcale nie było dla mnie komfortowe.

Jeśli macie chociaż odrobinę czasu, pomyślcie, czy coś Was nie trapi... czy chcielibyście coś poprawić, coś zmienić... To nie musi być zmiana na już, teraz, natychmiast. Wasza przemiana może trwać latami, może być wprowadzana w życie powoli, według Waszych potrzeb, według Waszych zasad, w Waszym tempie.

Czasami to nie są łatwe zmiany, z pewnością jednak są oczyszczające. Takie po których poczujecie się lżejsi. Tak jak ja. - Mój kolejny post przemyśleniowy po wielomiesięcznej przerwie... jakie to cudowne uczucie napisać coś innego niż recenzja (które również będą się tu pojawiać, czy ktoś ma na to ochotę czy nie) :)

You Might Also Like

4 Comments

  1. Gosia... zacznij żyć. Po prostu. Wirtualny świat nic Ci nie daje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Ty zacznij żyć życiem swoim, a nie moim :)

      Usuń
    2. Żyję swoim życiem, ale to nie ja wrzucam je w internet. Ja jestem anonimy i komentuję Twoje posty bo jesteś osobą publiczną. Znajdz faceta, załóż rodzinę i zobacz jakie życie jest naprawdę.Do śmierci będziesz czytać i recenzje publikować? Nie sądzę.W sumie Twoje życie nie wiele się różni od życia w zakonie. Wygodnie jest wierzyć w bzdury i żyć nimi.

      Usuń
    3. Po nocce się idzie spać, a nie nęka osoby, które nawet nie mają sposobności jak odpisać. Bo żyją i są na wakacjach. Skąd ta pewność, że nie mam faceta? A może mam dziewczynę? Albo trzech i każdy inny? I tak, będę sobie czytać książki i je recenzować do śmierci. Bo mam do tego prawo, a ty nie będziesz mi pisał jak mam żyć.

      Usuń

Jest mi niezmiernie miło, że poświęciłeś swój czas i przeczytałeś mój wpis. Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, za każdą radę i krytykę. Mam nadzieję, że jeszcze do mnie zawitasz czytelniku!