Spotkanie z Kycem w Krakowie

 

Spotkanie z Kycem w Krakowie


Ach co to był za weekend!

Chciało by się rzec, chodź kompletnie nie miałam ochoty na przejażdżkę po Krakowie, gdzie miało się odbyć spotkanie z Kycem. Toczyłam sama z sobą batalię.

"Na prawdę mam ochotę przebyć całą Polskę, by spotkać ludzi, których będę miała okazję spotkać na przykład na PGA? Czy będę mieć dobry humor, który ostatnio zmienia mi się szybciej niż utwór na Spotify? Warto wydać dosyć sporą kupę siana, brać urlop z pracy, nastawiać się na podróż, czy może jednak olać to wszystko w diabły i zostać w domu?"

Kiedy rozmawiałam ze znajomymi na kanale głosowym na Discordzie, decyzja o tym, że zostaję w domu była prawie pewna. Mój humor diametralnie spadał, a ja nie chciałam być takim bucem, który przejechał całą Polskę, by nie mieć ochoty nawet się uśmiechnąć. Stwierdziłam, że jeśli tak ma wyglądać spotkanie z Kycem w Krakowie, to sobie odpuszczę. Coś, a raczej ktoś, dał mi jednak do myślenia. Deesca12 bo o nim mowa, zadał mi tylko jedno proste pytanie.

"Jedziesz do Krakowa?"


Nie chciało mi się. Nie chciało mi się przeogromnie, ale zaczęłam mieć wątpliwości. Musiałam znaleźć wszystkie plusy i minusy tej podróży. Z kim się spotkam, gdzie będę, ile to będzie kosztować, co z moim chwiejącym się, niczym pranie na wietrze, humorem? Obiecałam Desce, że dam mu odpowiedź do końca tygodnia i intensywnie myślałam. Przypomniałam sobie jak rok temu cholernie chciałam jechać na spotkanie z Kycem w Krakowie. Przypomniałam sobie jak planowałam dosłownie każdą godzinę, którą spędzę w tym mieście. Jak spotkam osoby, których nie znałam jeszcze osobiście i ogólnie że to będzie coś ekstra. Nie pojechałam bo mnie zasypało... długa, przykra historia, o której raczej nie chcę pisać, ale zapewniam Was, że tamten weekend był jednym z najgorszych jakie miałam. Wtedy obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie będę planować wyjazdów z dużym wyprzedzeniem... bo gdy mi zależy to się wszystko sypie.

Anyway! Tak jak obiecałam, tak też zrobiłam i w niedzielę, napisałam do Deski jak się sprawy mają. Co sprawia, że nie za bardzo chcę tam jechać, a co powoduje, że poszłabym tam na pieszo. Dogadaliśmy się we wszystkich tematach, które były do dogadania i... czas było w końcu się określić zarówno u Kyca, czy się pojawię, jak i u Kasi, która ogarniała noclegi. Kwestię biletów zostawiłam sobie na tydzień przed. Przewertowałam cały rozkład pociągów wzdłuż i wszerz, by dopasować sobie dojazd tak bym jeszcze w niedziele miała czas na odżycie i normalne funkcjonowanie w poniedziałek w pracy. W końcu przejechanie całej Polski jest dosyć męczące.

Żeby Was już nie męczyć swoimi przemyśleniami przejdę do... do całego tego wydarzenia. Jak to wyglądało z mojej perspektywy, czy żałuję, a może wręcz przeciwnie... Ostrzegam ten wpis na moim blogu będzie dłuuugi!

Wszystko zaczęło się w piątek


24 stycznia 2020 roku kiedy wraz z Talarem pojechałam do swojej babci, by zostawić samochód i stamtąd ruszyć na PKP. O dziwo, w moim mniemaniu, nie wzięłam ze sobą zbyt wiele. Zrezygnowałam ze statywu, drugiej pary butów czy też paletki cieni... bo po co. Spakowałam ciuchy na zmianę, ostatnie sztuki swoich zakładek, książkę na drogę, lustrzankę, parę innych rzeczy i nadzieję, że nic się w trakcie podróży nie sypnie. Wyjeżdżaliśmy z Chojnic i w Pile mieliśmy przesiadkę bezpośrednio już do Krakowa. Na pasażerów z przedziału nie mogę narzekać. Jechała z nami babcia z dwójką wnucząt i mimo że dzieciaki z pewnością nie przekraczali trzynastego roku życia ( przynajmniej tak mi się wydaje) to nie zachowywali się jak stereotypowe, rozwydrzone bachory, które kompletnie się nie słuchają. Na miejscu byliśmy krótko po 19:00, ale jako że w pociągu ceny były z kosmosu, postanowiliśmy wytrwać do końca podróży i zjeść coś na miejscu. Padło na Pizza Hut, gdzie opędzlowaliśmy pizzę krótko przed 20:00 lub po 20:00. Potem, mieliśmy udać się do akademika, w którym Kasia ogarnęła wszystkim, którzy chcieli nocleg. Z resztą Deska już do mnie pisał gdzie się zgubiliśmy.

Zatem... poszliśmy


Nikt jednak nie przewidział, że jak wejdę na Rynek Główny to się zesram z wrażenia i będę robić miliony zdjęć bo drzewko się świeci, a tu choinka, a tam jakieś łańcuchy... lawirowałam między tym wszystkim i piszczałam jak małe dziecko bo się kurde lampeczki świecą... Talar zaś kręcił głową i pewnie zastanawiał się, czy mam wyrobione żółte papiery, bo jak nie to najwyższy czas by je załatwić. Podróż po Rynku Głównym zajęła nam dobre pół godziny. Ręce miałam zgrabiałe i lodowate, ale kogo to obchodziło... BYŁAM W KRAKOWIE!

Kiedy już stwierdziłam, że na chwile obecną starczy mi tych świecidełek, ruszyliśmy na miejsce noclegu. Deska w tym czasie zdążył trzy razy do mnie pisać gdzie zaginęliśmy, że od 19:00 do 21:00 jeszcze nas nie ma. Na miejscu miał odbyć się before przed generalną imprezą w sobotę, ale najpierw chciałam się rozpakować i z lekka ogarnąć. Szczerze... nie miałam zielonego pojęcia, że nawet nie mając niebieskich włosów i z odległości 20 metrów ktoś mnie rozpozna. Gdy wchodziłam do swojego pokoju usłyszałam jedynie:

"Zobacz kto przyszedł! Oxfordka"


Zdążyłam odłożyć plecak, wybrać sobie łóżko, przywitać się z Deską i Lady Bansheee, a za drzwiami zaczęłam słyszeć swój nick. Nagle wpada Kasia, wpada Teos94 (za wszystkie nicki i imiona, o których pewnie nie macie pojęcia, przepraszam, ale musiałabym legendę stworzyć, by przedstawić każdego) Jakiś totalny chaos, bo "Oxfordka tu jest" a ja takie:

"da fuk? no ja... ale czemu wszyscy tak bardzo się cieszą... przecież ja taka szara nic nie znacząca mysz... są inni fajniejsi ludzie. Czym sobie zasłużyłam."


Ogólnie nie spodziewałam się, aż tak miłego przywitania i cieplutko na sercu się zrobiło. Wtedy zrozumiałam, że wyjazd do Krakowa był dobrą decyzją. Za ścianą był już Kycu, była Gili i Moher czy też Ganjuha. Spotkałam niektórych pierwszy raz, innych znałam już wcześniej, zaś mnie, wydawało mi się, że zna prawie każdy (zapytuję ja... SKĄD?!) Gdzieś tak w granicach 1:00 zawinęliśmy się do swojego pokoju. W końcu spotkanie z Kycem w Krakowie miało się odbyć w sobotę, więc wypadałoby odpocząć.
Sobota nie dla wszystkich okazała się łaskawa

Wstałam po 9:00 i aż mnie nosiło, by w końcu wyjść i połazić po mieście. Chciałam znowu iść na Rynek Główny, do Smoka Wawelskiego, do kociej kawiarni, której nie miałam okazji odwiedzić rok temu... Był jednak jeden, malutki problem. Talar nadal spał. Ruszenie tego typa z wyra graniczyłoby z cudem, więc na spokojnie się ogarnęłam, "wyszpachlowałam", spakowałam co potrzebne, a do tego czasu, szanowny pan Pieniążek zdążył się ocknąć. Według jego późniejszej relacji, nogi wyszły mu z tyłka i nie mógł chodzić przez niedzielę, no ale jak nie z Chodakowską to chociaż ze mną miał trening.


Daliśmy znać Desce, że w razie co jesteśmy pod telefonem i ruszyliśmy na miasto. Najpierw poszliśmy do Smoka. Cieszyłam się jak małe dziecko, bo ostatnim razem gdy go widziałam, lał deszcz, nie wiedziałam o istnieniu lustrzanki i ogólnie miło było zobaczyć to fantastyczne stworzenie w nieco pogodniejszej wersji. Małe straganiki z pamiątkami, które zapamiętałam z ostatniego pobytu w Krakowie nadal tam stały. Obejrzałam dosłownie wszystko. Magnesiki, dzwoneczki, miecze, maskotki... wszystko, wszystko! Następnie ruszyliśmy przez Wawel i skierowaliśmy swoje kroki...
do Dziórawego Kotła!



Już wcześniej obiło mi się o uszy, że w Krakowie istnieje kawiarnia inspirowana Harrym Potterem, więc ta miejscówka była moim "must have" podczas chodzenia po mieście. Był jednak mały problem by odnaleźć tę kawiarnię, ale... to akurat uważam za atut tego miejsca. Dlaczego?

W książkach, Dziórawy Kocioł jest miejscem spotkań czarodziejów. Zwykły człowiek nie jest w stanie dostrzec przejścia prowadzącego w to miejsce i jedynie ktoś o magicznych zdolnościach dostrzeże Dziórawy Kocioł. Być może nie było to zamysłem tej krakowskiej kawiarni, jednak wole to sobie tak tłumaczyć. Chodziliśmy wzdłuż Grodzkiej z GPS'em w dłoni i za diabła nie mogliśmy dostrzec miejsca, w którym znajduje się ta magiczna miejscówka. Talar uznał nawet, że pewnie atrakcja została zlikwidowana, jednak uparcie twierdziłam, że to musi znajdować się gdzieś w pobliżu. Nie myliłam się.

W wejściu do Dziórawego Kotła stała mała tabliczka, informująca o kawiarni i faktycznie. Ktoś kto nie zwróci na nią uwagi, ominie to miejsce szerokim łukiem.

Wchodzi się w głąb korytarza, gdzie umieszczona jest kolejna tabliczka kierująca schodami w dół do drzwi. Gdy się je przekroczy, na początku wita nas śmiech czarownicy, a potem przemiła obsługa i to co cieszy fanów Harrego Pottera najbardziej czyli gadżety!
Stwierdziliśmy, że duperele obejrzymy po ogarnięciu czegoś do picia lub jedzenia.

Chyba nikogo nie zdziwi, że zamówiliśmy kremowe piwo, czyli najpopularniejszy, moim zdaniem, trunek występujący w historii zaprezentowanej przez J.K. Rowling. Kiedyś natknęłam się na dosyć słabe opinie na temat tego miejsca. Według mnie wcale nie było tak źle. Co prawda mogłoby być trochę jaśniej - w końcu Dziórawy Kocioł znajdował się w piwnicy, do tego stoliki i siedzenia były odrobinę małe, ale kremowe piwo? Co prawda nic z piwem wspólnego nie miało, ale musieliśmy tam wrócić drugi raz bo Talar na samą myśl cieszył się jak dzieciak. (A niby to ja jestem fanką Harrego Pottera. W sumie to nawet się bałam, że będzie marudził, gdzie go ciągam po takich bzdetach, a tu proszę... nawet specjalnie nie musiałam się wysilać. Sam chciał.)

Jeśli chodzi o gadżety, trochę się zawiodłam. Zauważyłam potężne skupisko różdżek za 25 zł w pudełkach oznaczonych różnymi wiązami (kto ogarnia Pottera ten wie o co chodzi) Otworzyłam pudełko z różdżką, która miała wiąz pióra feniksa i... nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. W środku znajdował się kawałek plastiku o barwie różowej jeśli dobrze pamiętam, który mogłabym połamać na kolanie. Sprawdziłam inne różdżki, by przekonać się jak wyglądają i moim oczom ukazały się identyczne "patyczki"... Jedyną różnicą był tylko kolor i napis na pudełku. Była oczywiście jeszcze jedna, drewniana, bardziej masywna, z ukrytym przyciskiem, który włączał na końcu różdżki światełko. Ta kosztowała 100 zł. Jedyne co mnie tam zainteresowało i co byłabym skłonna kupić to skarpetki, chociaż patrząc na nie, wyobrażałam już sobie jak będą wyglądać po pierwszym praniu.

Miejsce zdecydowanie ma potencjał, ale właściciel chyba nie za bardzo wie jak go wykorzystać. Można by było ogarnąć tam na prawdę fajne rzeczy i urządzić świetną miejscówkę. Zwłaszcza, że fanów Harrego Pottera jest sporo i pewnie każdy chciałby mieć w rzeczywistym świecie jakąś namiastkę tego magicznego zakątka.
Po Dziórawym Kotle ruszyliśmy na Rynek Główny



Tam czekał na nas Deska i Lady Bansheee. Najpierw musieliśmy jednak ich odszukać, bo Rynek Główny wcale nie taki mały (Deska z resztą też) Gdy w końcu się spotkaliśmy, poszliśmy do Kociej Kawiarni. W sumie, szału nie było. Spodziewałam się czegoś super, a na miejscu okazało się, że prawie w ogóle nie było tam kotów! Albo ja ich nie dostrzegałam. Był jeden maine coon. Rudzielec spał na krześle jakiś metr ode mnie i jak to kot, miał wylane na całe otoczenie. Byliśmy tylko w tej jednej kociej kawiarni i teraz będąc w domu, zastanawiam się:

"może to w tej drugiej byłoby fajniej"


Nie sprawdziłam tego, ale chociaż mam kolejny powód by wrócić znów do Krakowa! Robię sobie taki swój prywatny ranking kocich kawiarni i póki co, Kotka Cafe w Gdańsku wygrywa. Zabawną sytuacją było to, że weszliśmy do tej kociej kawiarni, rozsiedliśmy się i nagle takie... "Deska? Oxfordka?"
Okazało się, że stolik od nas siedział... Scrat.

Nie przyjechał na spotkanie z Kycem w Krakowie, ale był ze znajomą w mieście i najzwyczajniej w świecie postanowili przyjść do kociej kawiarni. Jakie było zdziwienie, kiedy tam się spotkaliśmy... W końcu Kraków to nie wioska, knajp wiele, a my spotkaliśmy się akurat w tym konkretnym miejscu, nawet tego nie planując! Trzeba mieć po prostu szczęście. Thertera musiała mieć niezły mind fuck kiedy dzwonił Scrat, a odzywał się Deska i na odwrót!

Razem z Deską i Lady Bansheee poszliśmy ponownie na Wawel. Nie mieliśmy i tak nic lepszego do roboty, to co chcieliśmy, zobaczyliśmy więc czemu nie. Oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zrobiła nam foty! Zarówno na Rynku Głównym jak i później na Wawelu.

Deska opowiadał nam, że na Wawelu jest Jaskinia Smocza Jama, którą wcześniej pominęliśmy, a Lady Bansheee nigdy tam nie była, więc zgodnie stwierdziliśmy, że tam pójdziemy. Niestety na miejscu okazało się, że jest zamknięta. W ogóle zabawne było to, że nie ważne w jakim zakątku Polski byśmy się znajdowali, to Deska zawsze robił za przewodnika. Czy to Kraków czy Gdynia... Nie było znaczenia. Ten "chop z Bieszczad" był lepszy niż GPS w telefonie!

Przeszliśmy się jeszcze przez Wawel po czym ruszyliśmy na jedzonko do akademika. Już wtedy wiedziałam, że jak tam wrócimy, to potem na miasto będziemy szli prosto na spotkanie z Kycem, a że w Krakowie mieszka Emzetka...
Nie mogłam przepuścić takiej okazji!

Wcinając pizzę, skontaktowałam się z nią na Instagramie, czy dałaby radę się ze mną zobaczyć. Nawet nie zdajecie sobie sprawy jak się cieszyłam, gdy się zgodziła i umówiłyśmy się na konkretną godzinę w konkretnym miejscu. Trzeba się było ogarnąć, spakować, przebrać w inne ciuchy, "doszpachlować" i z całym asortymentem, jaki przywiozłam ze sobą z Pomorza, razem z Talarem poszłam zobaczyć się z Emzetką.

Gdybym mogła, spakowałabym ją do torby i zabrała do domu ze sobą! Poszliśmy do Dziórawego Kotła, w którym, okazało się, że Emzetka jeszcze nigdy nie była (chociaż przecież mieszka w Krakowie). Na tamten czas kawiarnia była przepełniona więc zajęliśmy ostatnie miejsce jakie było dostępne - tuż przy ladzie. Pogadaliśmy, miło spędziliśmy razem czas i trzeba było się pożegnać. Przeszliśmy przez Rynek Główny, który ponownie rozbłysł milionami światełek i tam narobiłyśmy sobie z Emzetką miliony zdjęć!







Smutno było się żegnać. Mało czasu, Emzetka też była trochę chora, ale niesamowicie się cieszę, że mogłam ją w końcu zobaczyć face to face. Nie w pixelach jako nick na streamie u Nitka, ale mogłam ją uściskać, pogadać... Chyba właśnie te zdjęcia najczęściej przeglądałam wracając do domu. Także... z tego miejsca, jeśli to czytasz, chciałabym Ci jeszcze raz mocno podziękować za spotkanie. Że znalazłaś chwilę czasu, nawet jeśli brało Cię choróbsko i że mogłyśmy się zobaczyć. W końcu jesteśmy zaginione siostry, co nie? Na prawdę było mi niezmiernie miło poznać Cię i uściskać.

KOCHAM!


Z Emzetką pożegnałyśmy się koło AntyCafe gdzie miało się odbyć spotkanie z Kycem i moje ostatnie godziny w Krakowie. Ciężko się było pożegnać, ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie okazja zobaczyć się na dłużej! Na miejscu czekał już na nas Deska i Lady Bansheee. Mieli nam zająć miejsce i jak zwykle przez mój długi ogon, zastanawiali się czy znowu nie zgubiliśmy się w czasoprzestrzeni.

W środku panował niezły gwar. Przywitaliśmy się z każdym kogo spotkaliśmy po drodze do stolika i jak już usiadłam tak siedziałam do momentu, aż czas było się zbierać.

Mamy takie powiedzenie, że:
"Co było na zlocie, zostaje na zlocie"


Dlatego nie za bardzo chce pisać, co tam się działo, kto z kim, ile, dlaczego i w którym momencie. Jednak ogólne podsumowanie z przyjemnością Wam przedstawię. Przede wszystkim wyjaśnijmy sobie jedną rzecz. Blog ten w większej mierze przeznaczony jest, by dzielić się z Wami moją opinią na temat przeczytanej przeze mnie książki. Umieszczam tu recenzje książek, relacje spotkań autorskich, zaś Kycu nie ma z tą tematyką prawie nic wspólnego. Jego kontentem są gry i tu właśnie wszystko zaczyna się komplikować. Czasami oglądam relacje innych dziewczyn z Targów Książki, obserwuję jak się wzajemnie komentują na You Tubie, Instagramie, jak mają swoje zaczytane paczki... Ja kompletnie się od tego odcięłam. To nie jest mój świadomy wybór, a raczej efekt podjętych przeze mnie decyzji. Czytam książki, lubię to robić, dzielę się z Wami opiniami i spostrzeżeniami na ich temat, ale jeśli ktoś kazałby mi wybrać między Krakowskimi Targami Książki, a PGA, to zawsze wybiorę tę drugą opcję. Wybiorę Pyrkon zamiast Warszawskich Targów Książki i pewnie skusiłabym się też na IEM zamiast jechać na jakiś książkowy event.

Czemu? Bo nie na targach książek, a wydarzeniach z grami spotkam osoby, które znam. Sam event nie jest nic warty jeśli ma się go spędzić w samotności. Liczą się ludzie i mimo że większość zna mnie od strony pisanej, od książek, to nie mam swojej paczki w tym gronie. Moja paczka to osoby ze streamów. Z Twitcha, starego Hitboxa, Discorda dlatego ta relacja (przydługa) może się wydawać dla kogoś dziwna... Jak osoba, która pisze ciągle o książkach, nagle robi powieść o tym jak przebiegło spotkanie ze streamerem grającym w gry?

No to macie odpowiedź.

Lubię prowadzić blog, pisać o książkach, ale sercem zawsze jestem bliżej tych, których poznałam na streamach. Taka dygresja...

Przede wszystkim chciałabym podziękować każdemu kto przyjechał na spotkanie z Kycem w Krakowie. Kto znalazł chwilę czasu by podejść, wsiąść w pociąg, przejechać całą Polskę lub też kilka kilometrów. Niesamowitym zaskoczeniem dla mnie było to, że większość osób mnie znała. Było mi nawet głupio, że ktoś wie kim jestem a ja patrzyłam na daną osobę i zastanawiałam się:

"Boże kim Ty jesteś człowieku"


Kiedy miałam niebieskie włosy, byłam przyzwyczajona, że ktoś po samych włosach może domyślić się, że ja to ja. Ale przecież włosy przefarbowałam, a nadal słyszałam jak wołają mnie ludzie.

Przyjeżdżając do Krakowa zostaliśmy przywitani tak miło, tak się wszyscy cieszyli z naszego pojawienia się, że serio... troszkę się wzruszyłam, że kogoś w ogóle obchodzi, że raczyłam ruszyć swoją dupę i pojechać do Krakowa. Kasia, która organizowała nam nocleg okazała się być przezajebistą osobą. Nasza konwersacja na discordzie to nic w porównaniu do tego jak się gada z tą dziewczyną face to face. Przez chwile byłam nawet taką ogólną "maskotką". Moher i Ganjuha podnosili mnie do góry i wręcz dusili w uścisku. Kycu kilka razy powtarzał jak bardzo się cieszy, że jesteśmy i na prawdę to było niesamowite uczucie. Czuć, że komuś zależy, że ktoś się cieszy, że nie jestem jakimś randomem, który przyjechał i każdy będzie mieć na mnie nalane. Masa wiadomości, masa uścisków z ludźmi, którzy znali mnie, ja ich, lub dopiero się dowiadywałam kto jest kim... Tego nie da się przeżyć w domu i nie zamieniłabym tych ludzi na innych!
 

NIGDY!


Czy to jest ekipa Kyca, czy Nitka, gdzie również bardzo dobrze wspominam spotkanie, czy Łośka, który mieszka najbliżej...



Na spotkaniu z Kycem było otwieranie prezentów, było śpiewanie, planszówki, można było zjeść, wypić i przede wszystkim pogadać. Pamiętam, że jak wszyscy zaczęli śpiewać Kycowi sto lat to aż przechodziły dreszcze. Z jaką siłą, jaką werwą każdy śpiewał, a Piotrek stał na środku otoczony tym tłumem ludzi, którzy przyjechali by razem z nim świętować jego urodziny, ale także, żeby po prostu się spotkać.
Chciałabym Wam wszystkim podziękować. Za spędzony razem czas.

Przede wszystkim Desce, ponieważ prawdopodobnie gdyby nie jego proste, nieinwazyjne pytanie, w ogóle nie pojechałabym do Krakowa. Desia, jestem Ci wdzięczna, że zapytałeś, że miałeś z nami pokój, mogliśmy się razem poszlajać po mieście, siedzieć na spotkaniu, za wspólne zdjęcia i spędzony czas oraz drugie spotkanie na żywo!

Lady Bansheee za towarzystwo. Rozmowy o kotach i włosach. Sporą dawkę wiedzy i ciekawych anegdot. Było mi bardzo miło poznać Cię osobiście i dzielić z Tobą naszą małą rezydencję oraz czas w Krakowie! W życiu nie spodziewałam się, że znajdziemy tyle wspólnych tematów, lub takich, których z zaciekawieniem słuchałam, gdy o czymś mówiłaś!

Gili!
Ja wiem, że Ty wiesz, że ja wiem!

Moja cudowna Imenniczko! Cały czas się mijamy. Cały czas jest nam jakoś dziwnie nie po drodze, ale mam nadzieję, że to się kiedyś w końcu zmieni! Jestem zaszczycona, że mogłam Cię poznać, uściskać, pogadać chociaż na chwilę. Serce mi się kroiło kiedy musiałam już iść, a Ty z takim smutkiem, że "czemu... dlaczego..." Jezusie... to tylko ja! Szara myszka! Nikt ważny! A Ty mi tu wyjeżdżasz z takim smutem jakbyś żegnała się z siostrą! To było zarówno mega przyjemne, że kurcze... komuś robi się smutno, że muszę już wracać, a z drugiej strony taki smutek, że to już ten czas. Mam przeogromną nadzieję, że kiedyś spotkamy się na tak długo, że będziesz miała mnie dość!


Kasi! Pszczółko Ty! Ty chodzący mózgu operacji, ogarnięty, zorganizowany człowieku! Gdyby nie Ty, spałabym na dworcu! Bo gdzie znaleźć tanio tydzień przed, jakiś konkret nocleg. Nawet buły ogarnęłaś! I się jeszcze martwiłaś, że nie dojechaliśmy a potem taka ulga, że "oto jestem". Dziękuję za mile spędzony czas, Za to, że mogłam poznać Cię w realu, pogadać, cyknąć fotkę (niewyraźną, ale jest!) Za całokształt i że miałaś siłę to wszystko spiąć do kupy. Kiedy pomyślę sobie, że kiedyś mogłaś działać mi na nerwy... nie wiem co miałam w bani.



Moherowi i Mornnikowi. Współlokatorom z ostatniego PGA. Ja Was chłopaki proszę! Nie dusić mnie! Bo mnie jeszcze połamiecie! - zwłaszcza Moher. A Ty Mornnik! Już ja się z Tobą rozprawię! Nadal mam ten ostatni sms! Już ja Ci to wyjaśnię! Dzięki, że mogliśmy spotkać się ponownie! Nawet jeśli znowu zarówno Wy jak i my łaziliśmy własnymi ścieżkami.

Gandzi, Teosowi, Wąskiemu, Oposingowi i na Boga wszystkim którzy tam byli! Jesteście wszyscy niesamowici! Każdy ma swoją historię, swoje życie. Mamy inne charaktery, upodobania, zainteresowania, poglądy, a połączył nas Kycu.
Główny sprawca tego postu i całego zamieszania.

Tobie chciałabym podziękować w szczególności. Za gościnę, za przyjęcie, za ponowne spotkanie, które odbyło się akurat w Krakowie!

Kiedy się żegnaliśmy pewnie tego nie zauważyłeś. Poryczałam się jak małe dziecko. Kiedy powiedziałam, że byłam w Krakowie mając te 13 lat i ponownie w końcu tu przyjechałam. Wszystkie te wspomnienia, emocje... fakt, że byłeś powodem dla którego wsiadłam do pociągu i przejechałam całą Polskę, by stanąć w mieście Kraka.... Niby nic. Zwykłe miasto, na które większość narzeka. Bo smog, bo zanieczyszczone powietrze. Przyjeżdżam ja i świeci słońce, którego nie widziałam już z dobre pół roku... tego niebieskiego nieba, powiewu wiosny... I Kraków, do którego miałam jechać rok temu, ale zasypało mnie śniegiem i zbierałam się tydzień z doła. To jak powrót do drugiego domu, który musiałam wtedy opuścić.



Szłam na ten cholerny pociąg i ryczałam mówiąc co kilka metrów, że nie chce wracać.

Chcę Ci podziękować za to, że zebrałeś wśród siebie tylu wspaniałych ludzi, że mogłam przyjechać, uściskać się ze wszystkimi, pogadać, spędzić miło weekend. Nie żałuję ani jednej sekundy spędzonej w pociągu. Ani jednej minuty na mrozie gdzie biegałam jak psychopatka po Rynku Głównym i robiłam zdjęcia zamiast uciekać do Akademika, by się ogrzać.

Właśnie dla takich chwil i emocji warto było wziąć urlop, zabulić za bilety, siedzieć cały piątek w pociągu.
Warto było i powtórzyłabym to jeszcze raz.

Czasami potrafię pisać ogromne ściany tekstu. Jak to Nitek kiedyś powiedział - gdybym wiedziała, że na fejsie jest limit znaków, załamałabym się. (O fejsie nie wiedziałam... o hasztagach na insta już tak) Tym jednak razem nawet ściana na miarę muru chińskiego nie będzie w stanie opisać tego jak jestem wdzięczna losowi za to, że któregoś dnia trafiłam do Łosia, do Kyca... do Nitka... i miałam przyjemność poznać tak wspaniałych ludzi, którymi jesteście właśnie Wy.

To był niesamowity weekend pod wieloma względami. Im dalej jestem od tego wydarzenia tym paradoksalnie więcej sobie przypominam. Coraz milej wspominam ten czas i to chyba dobrze, prawda?
Tak właśnie powinno być... Dziękuję.

You Might Also Like

4 Comments

  1. Aż żałuję, że nie gram 😜 Harry Potter to zdecydowanie moje klimaty ❤️ Z którego jesteś domu, hę? 😉 Też wiele razy miałam takie rozkminy, jechać, nie jechać, iść, nie iść, chce mi się czy nie. A potem okazywało się, że im bardziej byłam sceptyczna, tym lepiej się bawiłam 😜
    Ps. Znalazłam Człuchowską! ❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z pewnością nie tylko osoby ze świata gier mają takie swoje spotkania :) Ja akurat wpasowuje się w taką a nie inną grupę, ale na 100% znalazłyby się takie, w których i Ty czułabyś się jak ryba w wodzie :) Szczerze, robiłam kiedyś test, ale nie pamiętam, Albo Krukoni albo Puchoni xDDDD czekaj.... ci niebiescy! :D chociaż serduszkiem Gryon :) Ha! Człuchów jest wszędzie!!!! BTW strasznie rozryta ta nasza stolica. Przejeżdżałam przez nią w drodze do Zakopca. Jeden z dworców wygląda jak armagedon. :D

      Usuń
    2. Ech, jeszcze nie znalazłam takich kolonii dla dorosłych, na które bym chciała jechać :D Krukoni. W sumie co się dziwić - niebieskie pióra ;) Ja to Gryfon 4ever :D A wykopki w Wawie to norma. O dziwo wcale nie takie upierdliwe jakby się wydawało. Nawet z budową metra sobie radzą całkiem ładnie :)

      Usuń
    3. Muszę przyznać, że lubię niebieski. (Napisała osoba z niebieskim lakierem na paznokciach i klawiaturą RGB podświetlaną na niebiesko) :D Być może masz rację :) nie jestem zbyt często w stolicy xD ostatnio jedynie przejazdem (achhhhh Warszawskie Targi Książki.... nigdy nie byłam, ale za daleko ;/. Może kiedyś)

      Usuń

Jest mi niezmiernie miło, że poświęciłeś swój czas i przeczytałeś mój wpis. Dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, za każdą radę i krytykę. Mam nadzieję, że jeszcze do mnie zawitasz czytelniku!